Dotkliwy brak świń to jedna z najczęściej słyszanych dziś wypowiedzi ilustrujących sytuację na rynku trzody chlewnej w Polsce. Niektóre przedsiębiorstwa ubojowe przyznały wprost, że zakontraktowały na przyszły tydzień droższego, ale dostępnego tucznika z Niemiec. W najgorszej sytuacji znajdują się zakłady, które w czasie dużej dostępności świń na rynku, wykorzystywały w najlepsze sytuację i maksymalnie okrajały ceny oferowane swym dostawcom żywca.
Hodowcy, którzy jakimś cudem nie zostali przez nie "zarżnięci" porezygnowali ze współpracy na rzecz innych podmiotów, oferujących lepsze ceny i bardziej partnerskie warunki, a nie niewolnictwo. A te tymczasem pewnie nie pogardziłyby nawet dwuletnią wieprzowiną odnalezioną ostatnio w porcie na Filipinach, o której pisaliśmy w poniedziałek (link do artykułu). Niestety - za daleko. Z resztą "problemów" pewnie by sobie poradziły...
Tucznika niby nie ma za dużo nawet w samych Niemczech, o czym świadczy wczorajsza 5-cio centowa podwyżka (zamiast przewidywanych 4 centów). W samej Polsce zakładowe tiry do przewozu zwierząt zapuszczają się w odległe zakątki kraju, w których dotąd próżno było ich szukać.
Mówi się, że z nowym tygodniem hodowcy ruszą w końcu z tucznikiem do sprzedaży. Tylko pytanie, na ile obserowana dzisiaj sytuacja jest wynikiem chwilowego przytrzymania towaru w nadziei na lepszą cenę, a na ile wynikiem wieloletniego i permanentnego niszczenia branży trzodziarskiej? Polska, kraj kiedyś świnią stojący (nie tylko na Wiejskiej) musi się teraz prosić o drogiego tucznika zza Odry. Co jeszcze musi się stać, żeby ktoś decyzyjny w tym kraju w końcu przejrzał na oczy i odbudował wcale nie takie dawne polskie imperium trzodowe?