W Central Valley, w Kalifornii, amerykański rolnik zgłosił podejrzenie wystąpienia ptasiej grypy w swoim stadzie bydła. Niestety, służby weterynaryjne i sanitarne zareagowały na jego zgłoszenie dopiero po kilku tygodniach. Budzi to obawy, że skala epidemii jest znacznie większa niż się to oficjalnie podaje.
Amerykański rolnik, Mark McAfee, właściciel fermy mlecznej i prezes przedsiębiorstwa Raw Milk Institute, poinformował, że jego bydło wykazywało objawy, takie jak żółtawa, wodnista biegunka, niska produkcja mleka i ogólne osłabienie. Mogło to wskazywać na wystąpienie u zwierząt grypy ptaków. McAfee zgłosił swoje podejrzenia do Agencji Żywności i Leków (FDA), ale odpowiedź ze strony agencji była opóźniona. Ostatecznie nie udało się ustalić, czy bydło faktycznie było zakażone grypą.
Eksperci krytykują rząd Stanów Zjednoczonych za brak skutecznego monitoringu rozprzestrzeniania się wirusa ptasiej grypy H5N1 wśród zwierząt gospodarskich i lekceważenie zagrożenia. Wirus, który dotychczas spowodował minimalne zachorowania wśród ludzi, szybko rozprzestrzenia się wśród ptaków, ssaków morskich i innych gatunków, wywołując u nich zgony.
Wirusa odnotowano jak dotąd w 145 stadach mlecznych w 12 stanach kraju, ale naukowcy uważają, że liczby te są niedoszacowane. Wskazują na anegdotyczne historie, które słyszeli od hodowców i lekarzy weterynarii ze społeczności rolniczych na temat „tajemniczej” choroby u krów i ukrywania jej. Wskazują też, że w badaniach ścieków komunalnych wirusa wykrywano z pozoru z dala od zakażonych stad mlecznych.
Doniesienia o potencjalnym wybuchu ptasiej grypy w stadach bydła budzą niepokój w kontekście możliwego przenoszenia wirusa na ludzi. Opóźniona reakcja służb na zgłoszenie rolnika wskazuje na brak odpowiedniego nadzoru i koordynacji w obliczu potencjalnego zagrożenia zdrowia publicznego. Naukowcy podkreślają, że takie podejście może prowadzić do poważnych konsekwencji i domagają się bardziej zdecydowanych działań ze strony władz.
Źródło:
Los Angeles Times